wtorek, 2 sierpnia 2016

One shot: Przeznaczenie

Zapach skoszonej trawy i piwa unosił się nad łąką. Wszystko dookoła wydawało się pomarańczowe: trawa, niebo, słońce. Nawet chmury pokryły się kolorem pomarańczy i zrobiło mi się nagle smutno.
Był trzydziesty sierpnia i choć minęły już trzy lata, wciąż pamiętam tamto popołudnie.
Czasem, gdy jestem sam przypomina mi się zapach skoszonej trawy.
Zamykam oczy i staram się znów znaleźć w tamtym miejscu. Powoli wraca uroczy śmiech Lee, skórzana kurtka Bruce'a, złote loki Emily i czarne oczy Bretta. Tak, te oczy wracają szczególnie często.
Pamiętam, że spotkaliśmy się po raz ostatni wszyscy razem. Bruce od września miał zacząć pracę w Sheridan w stanie Wyoming, Emily wyjechać do Los Angeles, by zostać aktorką. Kupiliśmy piwo na stacji benzynowej i pojechaliśmy starym BMW Bretta na łąkę.
Była to zwykła łąka. Niemalże na jej środku stał bardzo stary dąb, pod którym roiło się od mrówek. Bruce znalazł mrowisko i próbował na nim posadzić Emily, co wydało nam się wtedy niezwykle zabawne. Poza tym w oddali było słychać warkot silników i przy bliższym przyjrzeniu nawet światła miasta.
Usiedliśmy wszyscy pod drzewem i otworzyliśmy piwo. Bardzo długo sobie żartowaliśmy i rozmawialiśmy o głupotach aż się ściemniło.
- Tak właściwie... Co chcecie robić w przyszłości? - spytała Lee, gdy zapadła cisza. Spojrzałem wtedy w gwiazdy i pomyślałem, że to dziwne. Skończyłem szkołę, ale nigdy się nie zastanawiałem nad swoją przyszłością.
- Pewnie będę pracował w warsztacie ojca - odpowiedział Brett i wziął kolejny łyk piwa.
Bruce zastanawiał się dłużej, ale w końcu stwierdził, że będzie robił to, na co ma ochotę.
- Chcę wyjechać. Nie będę mieszkać na jakimś zadupiu. Czuję, że powinnam wyjechać do wielkiego miasta. Chicago, San Francisco? Może Nowy Jork? - Lee zaciągnęła się papierosem. - A ty, Aiden?
Wszystkie pary oczu zatrzymały się na mnie.
- Pewnie tu zostanę. Może zacznę pracować w kawiarni? Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym.
Nikt tego nie skomentował.
Niedługo po tej rozmowie zebraliśmy śmieci i skierowaliiśmy się w stronę starego BMW. Jechaliśmy w ciszy; Brett po kolei rozwoził wszystkich do domów aż zostaliśmy sami. Nie rozmawialiśmy.
W końcu zatrzymaliśmy się na jego podjeździe. Nie ruszył się. Jego ręce leżały nieruchomo na kierownicy, jego wzrok zdawał się być nieobecny. Też zostałem na miejscu.
- Wiesz, moi starzy mają whiskey. Masz ochotę?
Przytaknąłem i ruszyłem za nim do domu. W środku panował niemal całkowity mrok i nie rozumiałem, jak Brett odnalazł drogę do barku w salonie i rozpoznał odpowiednią butelkę. Wciąż pachniało w salonie kurzem i przez krótką chwilę miałem wątpliwości czy znajdujemy się w domu, czy jesteśmy w antykwariacie.
- Chodź. - Złapał mnie za nadgarstek i poprowadził w górę po schodach, do swojego pokoju. Przeszliśmy przez otwarte okno i usiedliśmy na dachu.
- Od kiedy jesteś fanem whiskey? - spytałem.
- Można powiedzieć, że od dzisiaj. - Wziął duży łyk i zauważyłem jak się lekko krzywi.
Nie podał mi butelki.
- Wiesz, Aiden, dziwna była ta rozmowa o przyszłości. Skąd mamy wiedzieć, co chcemy robić? Cholera, mamy tylko 19 lat.
- Cóż, niektórzy to wiedzą już od dawna.
- A ty wiesz? Czy tylko naściemniałeś, żeby Lee dała ci spokój?
- Nie kłamałem.
- No nieważne - zignorował moją odpowiedź. - Ta Lee to całkiem niezła dupa, nie? Ale odnoszę wrażenie, że to lesbijka. A ciebie podniecają lesbijki? A może wolisz pedałów? - zaśmiał się.
Wiedziałem, że jest pijany, więc zabrałem mu butelkę. Zacząłem z nudów obracać szyjkę w palcach. Kiedy w ogóle zaczęliśmy się zakradać nocą na dach, by pić? Kiedy w ogóle sięgneliśmy po alkohol? Wydawało mi się to tak odległe i niewyraźne, choć mieliśmy dopiero po dziewiętnaście lat.
- Czy to ma jakieś znaczenie, Brett?
Zanim zdążyłem się zorientować, Brett się do mnie przysunął. Obrócił twarz w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Czasem tak robił, zazwyczaj nieświadomie. W jednej chwili pozbywał się maski złego chłopca i stawał się nieco zagubioną, ale przyjacielską osobą.
- Czy ktoś ci już mówił, że masz bardzo ładne oczy?
Jego wzrok przesunął się na moje usta. Zbliżył swoją twarz trochę bardziej do mojej i musnął swoimi wargami moje.
Siedziałem nieruchomo z szeroko otwartymi oczami i nie wiedziałem, co się dzieje. Brett odsunął się odrobinę, by zobaczyć moją reakcję.
- Wiesz co? Zapomnij - powiedział i już chciał odejść, ale złapałem go za rękaw.
Spojrzał na mnie, a potem przeniósł wzrok na moją dłoń na jego bluzie.
- P-przepraszam. - Cofnąłem rękę.
- Nie, w porządku.
Wrócił na miejsce i zabrał mi butelkę. Nie podniósł jej do ust.
- Czy... mógłbyś mnie potrzymać za rękę? T-tylko przez chwilę... - powiedziałem, ale Brett nie wyglądał na złego. Bez wahania chwycił moją dłoń i siedzieliśmy tak przez chwilę patrząc w gwiazdy.
Zapadła między nami cisza. Lekki wiatr poruszył niewielkim drzewkiem w ogródku. Świerszcze grały wyjątkowo głośno, ale tym razem mi to nie przeszkadzało.
- Wierzysz w przeznaczenie? No wiesz, dwie osoby się spotykają, bo los tego chciał i takie różne - wyszeptał. Musiałem się przysunąć, by cokolwiek usłyszeć. 
- Chyba tak.
- A wierzysz w to, że jesteśmy sobie przeznaczeni? - Spojrzał na mnie z nadzieją w oczach.
Czy na pewno w to wierzyłem? Przez całe życie myślałem, że jestem zakochany w Lee. "Masz dziewczynę?" Tak, to Lee. Zawsze. Jednak teraz nie byłem tego pewien. Trzymałem się za ręce z chłopakiem i oglądaliśmy gwiazdy. A najgorsze jest to, że mi się podobało. I to tysiąc razy bardziej niż gdybym spędzał czas z Lee.
- O czym myślisz? - zapytał.
- O tym, że lubię tu z tobą być.
- Naprawdę? - Uśmiechnął się, a mnie do głowy przyszedł pewien pomysł.
- Brett, nachyl się na chwilę.
Wykonał moje polecenie. Kiedy przez parę minut nic się nie działo, obrócił twarz w moją stronę. I właśnie w tym momencie zaskoczyłem go pocałunkiem. Gdy szok minął, objął mnie w pasie, a ja zarzuciłem mu ręce na szyję. Stopniowo nasz pocałunek się pogłębiał. Wkrótce jego ciepła dłoń wsunęła się pod moją koszulkę i zaczęła błądzić po moich plecach. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie przestaliśmy się całować. Jeszcze przez chwilę nasze języki tańczyły ze sobą, a potem się od siebie odsunęliśmy, by zaczerpnąć tchu.
- Aiden, ucieknijmy stąd.
- Co?
- Zostawmy to gówniane miasto i pojedźmy gdzieś daleko. Daj mi tylko miesiąc. Wtedy uciekniemy, dobrze?
Zgodziłem się. Nie sądziłem, że Brett będzie pamiętać o tej propozycji następnego dnia, ale się myliłem. Wieczorem umówiliśmy się na rowery i w parku rozłożyliśmy mapę Stanów Zjednoczonych. Wodziliśmy palcem po trasie Drogi 66, sprawdzaliśmy motele i restauracje, które było warto odwiedzić. Po tygodniu mieliśmy wszystko dokładnie zaplanowane, Brett załatwił przegląd na koniec września. W ciągu tych paru dni poznałem go lepiej niż mi się to udało przez sześć lat naszej znajomości. Zauważyłem, że świecą mu oczy, gdy opowiada o swoich planach. Zauważyłem, że ma bardzo słabo widoczne piegi. Zauważyłem, że jego oczy mają kolor intensywnej zieleni. I gdzieś w głębi duszy czułem, że chcę, by wrzesień się skończył. Chciałem uciec i dowiedzieć się więcej o tym zielonookim chłopaku, który tak lubił zgrywać twardziela i nosić bluzy z kapturem.
Jednak nie udało nam się pojechać ani za miesiąc, ani za dwa. Brett zmarł na początku września. Samochód, który naprawiał spadł z podwyższenia i... Nawet nie chcę o tym myśleć.
Ocieram łzy chusteczką. Choćbym się starał, nie potrafię powstrzymać płaczu, gdy o tym wspominam. Czy jego przeznaczeniem było zginąć w taki sposób? Nie wiem, ale jedno jest pewne: nie było nam pisane razem uciec.
________________
No. Miałam ochotę to napisać dawno temu, ale jakoś nie było okazji. I tak, od dłuższego czasu chciałam kogoś zabić. Sama się zdołowałam. :/

1 komentarz:

  1. powiem szczerze, że przyjemnie mi się czytało :D
    może czułam trochę żalu czy zmartwienia, jednak wydaje mi się, że shot za krótki, za mało pokazanej więzi między bohaterami, by zabolało mnie jej przerwanie nagłą śmiercią jednego z bohaterów.
    jednak piszesz bardzo fajnie, powiedziałabym, że delikatnie :D

    OdpowiedzUsuń